Translate

niedziela, 23 grudnia 2012

...Czas zburzyć mur i zacząć Show!!

Na początku chciałbym wszystkich przeprosić za ponad 2 miesięczną nieobecność...chyba dopadł mnie ból istnienia ;P Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy;)  Podczas tego czasu wydarzyło się tak niesamowicie dużo rzeczy, że nie wiem od czego zacząć...

Najbardziej, co tu się dziwić, zapadł mi w pamięć listopadowy koncert Huntera, promujący ich nową płytę pod tytułem "Królestwo".  Trzeba przyznać, że panowie live radzą sobie nad wyraz dobrze, ale można się tego spodziewać po zespole grającym od ponad ćwierćwiecza ;)

 Nie pamiętam niestety dokładnej setlisty, wiem natomiast, że wraz z nową płytą przyszedł czas na nowy, porywający opener. Utwór "Rzeźnia Nr. 6", z nieco cynicznie brzmiącym refrenem inspirowanym pewną znaną polską piosenką wojenną, pokazuje, że zespół nie zamierza odchodzić na muzyczną emeryturę;) błyskotliwy tekst połączony z porządnym powerem to kwintesencja tego zespołu. Kolejnym utworem są "Dwie Siekiery", przywodzące na myśl "Strasznika" z poprzedniego krążka "Hellwood". To zdecydowanie jeden z mocniejszych kawałków na płycie, a z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że live brzmi jeszcze lepiej! Następnie przychodzi czas na singiel promujący płytę, którym jest "Trumian Show". Kawałek to stosunkowo prosty, a przy tym nieco monumentalny. Jak jeszcze kilka utworów na płycie i ten początkowo nie przypadł mi do gustu, jednak potrzebowałem po prostu czasu by utwór ten stał się jednym z moich ulubionych na płycie. Jest on dobrym przykładem na to jak zabójczo prosta melodia może wejść nam do głowy. Przewijając następny, bardzo rozczarowujący mnie "Sztandar", dochodzimy do intrygującego "Samael". Na pewno należy wspomnieć, że chłopcy z zespołu postarali się, jeśli chodzi o wykonanie tego utworu na żywo...Nie będę zdradzał o co chodzi, bo znając Huntera to nie będzie trzeba długo czekać na ich kolejne koncerty, na pewno jest ono bardzo oryginalne;)

1. Intro
2. Rzeźnia Nr 6
3. Dwie Siekiery
4. Trumian Show
5. Sztandar
6. Samael
7. Inni
8. Kostian
9. PSI
10. RnЯ
11. O Wolności 


Niestety, wysłuchawszy tego utworu po raz pierwszy na koncercie, po odpaleniu płyty nieco mnie rozczarował. Pozbawiony był bowiem tych niesamowitych emocji jakie towarzyszyły graniu go na żywo, a trzeba zaznaczyć, że głównie o emocje chodzi, gdyż linia melodyczna składa się prawie w całości jedynie z basu ;) Niemniej jednak również w tym przypadku okazało się, że z czasem kawałek zaczął do mnie przemawiać.

Wysłuchawszy dosyć przeciętnych "Innych" przychodzi czas na typowo Hunterowski utwór, łączący w sobie przejmujący wokal Draka, siłę, porywający tekst i melodyjność. "Kostian" to z pewnością jeden z filarów ""Królestwa". Kolejnym kawałkiem jest chwalony przez wiele osób "PSI", z tekstem pozwalającym na szeroką interpretacje, choć z pozoru śpiewanie o smutnym losie czworonogów może wydawać się mało ambitne... Muszę przyznać, że muzycznie niestety nie czuję rzekomego fenomenu tego utworu, nie jest on zły, ale nie słychać w nim nic wybitnego. Natomiast następny, kontrastująco optymistyczny "RnR" uderza aż swoim Rock & Rollowym klimatem, co jest miłym akcentem na utrzymanej w dosyć pesymistycznym klimacie płycie.

Jak na każdej poprzedniej płycie Huntera i na "Królestwie" nie mogło zabraknąć ballady, która mogłaby konkurować z takimi klasykami jak "Kiedy Umieram" czy "Pomiędzy Niebem a Piekłem". I w tej roli "O Wolności" radzi sobie bardzo dobrze. Jest to na prawdę urzekający utwór przesiąknięty jakimś dziwnym pierwotnym klimatem i niosący w sobie niesamowitą dawkę optymizmu. Drak ponownie pokazuje jakiej klasy jest wokalistą.


Podsumowując, "Królestwo" jest płytą dosyć nierówną. Zaczyna się bardzo obiecująco, później znajdziemy kilka przeciętniaków, wśród których sporadycznie zabłyśnie perełka jak "Kostian", czy "RnR". Z płytą żegnamy się w naprawdę pięknym stylu, jednak wydając płytę tak długo bo fantastycznej poprzedniczce Hunter powinien być świadomy oczekiwań fanów, których niestety nie udało się w 100% zaspokoić. Niemniej jednak płyta trzyma poziom i gwarantuje sporo dobrego Soul Metalu, jak określają się sami twórcy ;)


Pozdrawiam
Samael Devilizer


niedziela, 7 października 2012

Raj Utracony

Na początku chciałbym przeprosić za niewielki poślizg, który był spowodowany głównie poszukiwaniem tematu dla tego oto posta. Chcąc napisać o czymś zupełnie nowym, nie znalazłbym czasu na zapoznanie się z materiałem, dlatego zdecydowałem, że post ten będzie o zespole z niezwykle długą tradycją, który ewoluował stopniowo od doom metalu, przez gothic czy nawet wpływy elektroniczne,  wracając ostatnio do pewnej mieszanki dwóch pierwszych gatunków. Mowa oczywiści o brytyjskim gigancie, Paradise Lost. Zespół ten uznaje się za jeden z trzech głównych twórców gatunku zwanego Death/Doom Metalem, wraz z My Dying Bride i Anathemą. Stosunkowo szybko jednak, drogi tychże zespołów się rozeszły. Podczas gdy MDB i Anathema wybrały ścieżkę nastrojowego i "uduchowionego" Doom Metalu, Paradise Lost obrało inny kierunek, o czym już napisałem.

Dzisiaj pragnę się jednak skupić na ich najnowszym wydawnictwie pod tytułem "Tragic Idol" i jego poprzedniku, czyli płycie "Faith Divides Us, Death Unites Us". Właśnie od tej płyty zaczęła się moja przygoda z tym zespołem i muszę powiedzieć, że płyta ta częściowo mnie urzekła. Częściowo, gdyż, o czym jeszcze napisze, płyta jest dość niesolidna. Pierwsze 5 utworów jest absolutnie fantastycznych, przepełnionych melodyjnymi, acz ciężkimi riffami, zmiennym wokalem Nicka Holmesa i mrocznym, nieco gotyckim klimatem. Jednak potem utwory przestają być już wyraziste, brak im czegokolwiek wyróżniającego, co pozwoliłoby im zostać w pamięci na dłużej. Z tego też powodu utworów jak "As Horizons End" , czy "First Light" mogę słuchać bez opamiętania, jednak po utworze tytułowym (właśnie piątym) i przyzwoitym "Rise Of Denial", po prostu przewijam płytę do początku.

Mimo to, gdy usłyszałem o ich nowym krążku, nie przeszedłem obok niego obojętnie i postanowiłem się z nim zapoznać. I tym razem moje spostrzeżenia są podobne. "Tragic Idol" jest zdecydowanie albumem najcięższym od dłuższego czasu i kontynuuje założenia przyjęte na poprzedniku. Tym razem jednak rozpoczynający płytę utwór "Solitary One" jest dosyć mierny i szczerze mówiąc nie za bardzo zachęca do zapoznania się z resztą płyty. Po nim następuje wyjątkowo ciężki i niezły "Crucify" z riffami stanowiącymi kwintesencję Paradise Lost. Rozbudzeni i pełni wigoru po tymże utworze, trafiamy na  "Fear of Impending Hell, który przypomina nam, że zespół powrócił do grania Doom Metalu i gdzie Holmes na prawdę daje z siebie wszystko. Utwór nalezy do jednego z lepszych na płycie dzięki subtelnym melodią i mocnemu wokalowi. I tak dochodzimy do "Honesty In Death, singla promującego cały album. Nie można powiedzieć, żeby był to ryzykowny zabieg, utwór bowiem mógłby się znaleźć na poprzedniej płycie i nikt nie zauważyłby żadnej różnicy. Jest on po prostu kontynuacją dobrego grania z Faith Divides Us... Następnym godnym uwagi utworem, jest moim zdaniem najlepszy na całej płycie "In This We Dwell", który z resztą jak wszystkie dobre utwory na tej płycie, czerpie garściami ze stylu i klimatu poprzedniczki. I wreszcie utwór tytułowy, którego intro kojarzy mi się sam nie wiem czemu z "Fade To Black" Metallici. Samo "Tragic Idol" jest szybkie i bardziej rockowe, co nieco wyróżnia utwór na tle płyty...pytanie tylko czy w pozytywny sposób. Na koniec dostajemy jeszcze spokojny i melancholijny "A Glorious End" i nieco bardziej epicki od reszty (jak to na utwór kończący przystało) "Ending Through Changes".

Podsumowując płyta nie jest zła, ale powiela jedynie koncepcje poprzedniczki, którą jako całokształt uważam mimo wszystko za lepszą. "Tragic Idol" jest w prawdzie nieco bardziej jednolita, ale i tak przeciętne utwory giną wśród tych nielicznych na prawdę wartych posłuchania.


01.Solitary One
02.Crucify
03.Fear Of Impending Hell
04.Honesty In Death
05.Theories From Another World
06.In This We Dwell
07.To The Darkness
08.Tragic Idol
09.Worth Fighting For
10.The Glorious End


 Tutaj linki do "tej lepszej części płyty"
http://www.youtube.com/watch?v=0YANGB9KqYo 
http://www.youtube.com/watch?v=kU18F6yTuHo&feature=relmfu 
http://www.youtube.com/watch?v=vfMHS7W9GvY
...a tu do poprzedniczki;)
http://www.youtube.com/watch?v=cPp0F-kUFzw
http://www.youtube.com/watch?v=maiWafoTiKI

Pozdrawiam
Samael Devilizer

sobota, 29 września 2012

Masochistyczny eksperymentalizm





Dzisiaj postanowiłem od razu przejść do rzeczy czyli do pachnącej (?) świeżością płyty polskiego zespołu Masachist. Jest to grupa z niesamowicie mocnym składem ( Daray na bębnach, Sauron, znany teraz pod pseudonimem Pig, były wokalista Decapitated), która parę lat temu postanowiła poeksperymentować z Death Metalem. Efektem tego, był powstały w 2009 roku Longplay "Death March Fury". Była to płyta dosyć nowatorska, stawiająca przede wszystkim na wyszukane formy, pozostając przy tym niezwykle brutalną.


Nowe wydawnictwo nosi tytuł "Scorned". Znajduje się na niej 9 oryginalnych utworów, które potwierdzają, ze określanie gatunku jako Experimental Death Metal, ma swoje uzasadnienie. Utwory zaskakują świeżością i ułożeniem. Pig świetnie radzi sobie jako wokalista i rekompensuje muzyce zespołu brutalność, utraconą na rzecz wysokiej techniczności grania. Mamy tu dużo karkołomnych solówek i zmian tempa. Generalnie na płycie zespół bardzo skupia się na jakości dźwięku, która zaiste jest fantastyczna, nawet kosztem brutalności. Należy też pamiętać, że wszyscy członkowie mają niesamowite doświadczenie i świetnie czują się przy swoich instrumentach, czy mikrofonie, co wyraźnie słychać podczas słuchania  utworów. Bardzo zaskakuje ostatni utwór " Inner Void", w którym słychać dużo progresywnych elementów, a w pewnym momencie nawet pojawia się coś w styku chórku. Jest to zdecydowanie najcięższy kawałek na płycie, najbardziej monumentalny, inny od wszystkich  prezentowanych przez zespół utworów, szczególnie jego czas trwania (ponad 7 minut!) zaskakuje, zważając na to, że na Death March Fury większość utworów trwała po 2-3 minuty. Generalnie płyta jest na pewno bardzo ciekawa i utrzymana w mrocznym klimacie, brakuje jej tylko nieco mocy, niemniej jednak polecam ja wszystkim fanom muzyki ekstremalnej;)

Jako że zostało jeszcze trochę miejsca, wołającego o zapisanie, poświęcę je na poleceniu wszystkim fanom wyrafinowanego Progressive Death Metalu również dosyć nowej płyty zespołu Spawn Of Possesion - "Incurso". Płyta ta to prawdziwe cudo, jeśli chodzi o progresywność, postępowość i wyrafinowane granie. Pełna jest subtelnych wstawek symfonicznych, które kontrastują z brutalnym wokalem. Utwory są bardzo skomplikowane, jednak nie do przesady, są w stanie zachować melodyjność i spójność.Instrumenty grają bardzo przemyślanie, perkusja pracuje w zawrotnym tempie. Warto zwrócić uwagę na takie utwory jak Deus Avertat, czy No Light Spared. Cała płyta jest solidna, jednak wszystkiego dopełnia ostatni utwór "Apparition", który jest najmocniejszą pozycją na całej płycie. Przez ponad 7 minut trwania ani przez sekundę nie jest się znudzonym! Z resztą po przesłuchaniu całej płyty, człowiek ma ochotę jedynie puścić ją jeszcze raz i starać się wychwycić coraz to nowsze niuanse muzyczne, a tych znajdziemy tu na prawdę sporo. Odnosi się wrażenie, że płyta za kążdym razem brzmi nieco inaczej i taki zapewne był zamysł autorów ( skład trzeba przyznać też mają niczego sobie, m.in. Christian Mauzner z Necrophagist i Obscury).  Przede wszystkim na płycie słychać niesamowity postęp względem poprzedniej płyty "Noctambulant", która z resztą wcale nie była zła;)  A tak przy okazji to pragnę zaznaczyć, że bardzo klimatyczną okładkę projektował nie kto inny jak wspominany już przeze mnie Par Olofsson, co zazwyczaj świadczy o tym, że warto kupić  tę płytę.

Natomiast nie polecam jej ludziom, których natłok dźwięków przyprawia o ból głowy, gdyż natłok dźwięków potrafi być przytłaczający ;-))

To tyle na dzisiaj;) tradycyjnie linki i tracklisty;)
Scorned (2012)






  1. "Drilling the Nerves" - 05:48
  2. "The Process of Elimination" - 03:06
  3. "Straight and Narrow Path" - 04:54
  4. "Manifesto (100% D.M.K.M.)" - 04:21
  5. "Higher Authority" - 03:49
  6. "Opposing Normality" - 04:01
  7. "Liberation" - 03:59
  8. "Liberation part II" - 01:21
  9. "Inner Void" - 07:36     
http://www.youtube.com/watch?v=2vuxc2vxnmM
http://www.youtube.com/watch?v=rLc8tP9I9So 
http://www.youtube.com/watch?v=EP8dOReufyU

Incurso (2012)

1. Abodement
2. Where Angels Go Demons Follow
3. Bodiless Sleeper
4. The Evangelist
5. Servitude of Souls
6. Deus Avertat
7. Spiritual Deception
8. No Light Spared
9. Apparition

sobota, 22 września 2012

Strach Dla Pamięci, czyli wszędzie dobrze ale w domu...




Nie zważając na zniesmaczenie ortodoksyjnych braci Metalowców pragnę wam polecić nową płytę...(sic!) Linkin Parku – „Living Things”...Jest to zespół z którym pożegnałem się już bardzo dawno (dokładniej po wydaniu przez nich „Minutes To Midnight”). Przez cały ten czas marzyłem by panowie wrócili do swojego dawnego stylu z duzą iloscią elektroniki, rapu i krzyku. Załamałem się całkowicie po usłyszeniu płyty „A Thousand Suns”, która według mnie jest  beznadziejna, gdyż stanowi  odejście od czegokolwiek co do tej pory kojarzyło sie z Linkin Parkiem. Tym większe było moje zdziwienie, gdy po odpaleniu krążka usłyszałem utwór, który przez następny tydzień siedział w mojej głowie nie pozwalając mi słuchać porządnego metalu, jedynie zapętlone „Lost in The Echo” i drugi utwór „In My Remains” przynosiły mi ukojenie.  Na „szczęście” już mi przeszło i mogę się skupić na tym co trzeba;).Niemniej jednak stanowczo polecam tę płytę wszystkim zwolennikom nieco lżejszej muzyki, lub chcącym odpocząć od krzyków, growlów i niskich gitar słuchając spokojnego i ujmującego głosu Chestera.

Dzisiaj natomiast chciałbym się skupić na uchyleniu rąbka tajemnicy jaką kryje w sobie polska scena Metalcorowa. Pragnę  wam bowiem przedstawić zespół absolutnie nieznany, będący chwilowo na etapie formowania jakiegos stałego składu, który w roku 2008 zdołał wydać płytę, nakładem zupełnie nieznanego wówczas wydawnictwa „Impalement Records”.  Na ów krążek trafilem kiedyś w krakowskim empiku, a że akurat zbliżały się moje urodziny, to zachęcony wstępnym osłuchaniem sie(jeszce w sklepie), kupiłem „Bitter Taste Of Regret”, bo taką nazwę owa płyta nosiła.  Zespół  nazywa się „Angst For The Memories” i muszę przyznać że w moich najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewałem się tego co usłyszałem. Rzadko zdaża mi się słuchać jakiejś płyty przez 2-3 miesiące w kółko,  praktycznie bez przerwy.

 Chłopaki z Warszawy prezentują na płycie niesamowicie solidną i wpadająco w ucho dawkę metalcoru w najczystszej postaci( choć da się słyszeć pewne nawiązania do Melodeathu). Szczerze mówiąc muszę przyznać że nie wiem co mniej w tej płycie tak zachwyciło...z pozoru przeciętny krzyk wokalisty, przeplatany ze sporo niższym growlem, w jakiś mistyczny sposób wpasowują się w melodyjne riffy połączone z bardzo mocną i energetyzującą pracą perkusji. Co odróżnia ten zespół od innych kapel tego typu to fakt, że nie zaznamy u AFTM czystego wokalu, jak u As I Lay Dying, czy The Sorrow, co jednak nadaje ich muzyce bardzo dużą siłę i agresję.  Ale czymże byłby metalcore bez miażdzącego breakdownu?! I pod tym względem chłopaki nie zawodzą i choć breakdownom na płycie prawie zawsze wtóruje melodyjny riff drugiej gitary, to dla mnie brzmi to fantastycznie!  

Jeśli chodzi o teksty, to również tutaj zespół dotrzymuje tempa nawet tym najlepszym. Oczywiście odbiór tekstów to rzecz jeszce bardziej osobista niż odbiór muzyki, ale ja pozostaję usatysfakcjonowany;) Jedynym, co tak na prawdę można zarzucić tej płycie to jej jednolitość. Poszczególne kawałki są do siebie po prostu zbyt podobne.Dlatego też nie zdecydowałem się analizować każdego utworu osobno, jak to miało miejsce w wypadku Nile.

 Drugą zasadniczą wadą jest niemożność dostania tej płyty (wątpię, żeby była ona gdziekolwiek dostępna do ściągnięcia, ale akurat na tym się nie znam). Niegdyś widziałem jeden egzemplarz w Empiku na Rynku Głównym w Krakowie, jednak nie jestem w stanie powiedzieć, czy nadal się tam znajduję.
 Bardzo bym chciał usłyszeć w najbliższym czasie coś nowego od tego zespołu, choć na to się niestety nie zanosi.  Pomimo mojej generalniej niechęci do bardziej undergroundowych zespołów, Bitter Taste Of Regret pozostaje jedną z moich ulubionych płyt do których bardzo często i chętnie wracam. Prawdopodobnie na koniec również narażę się co po niektórym, stwierdzeniem, że ten zespół przewyższa muzycznie kapele- legendy wymieniane wśród jego pozornie niedoścignionych inspiracji, takie jak Killswitch Engage czy Unearth.


1.Diamond Turns To Dust
2.Candles Are Not Enough
3.Byron And A Thug
4.Pariah
5.The Shackles
6.Mark Of Chaos
7.Burnin Heart
8.Kindred Of Seth
9.Nothing But A Kid
10.Together As One
11.Without Fear

Na dzisiaj to już koniec. Tradycyjnie umieszczam parę linków „na zachętę”  i dziękuję  za dotarcie do końca;)

Pozdrawiam
Samael Devilizer

sobota, 15 września 2012

The Beginning

Witam ponownie! W głowie mam tak niesamowitą ilość pomysłów które zdołały się namnożyć przez te wszystkie lata kiedy nie chciało mi się założyć bloga i zamęczałem moich znajomych ciągłym gadaniem o zespołach, że na prawdę nie wiem od czego zacząć...
Może nieco niekonwencjonalnie zacznę od zapowiedzi. Otóż niedawno natrafiłem na stosunkowo młody zespół o nazwie Allegaeon. Wciskając play na ytb spodziewałem się kolejnego fajnego, acz mało oryginalnego progresywnego grania, a w efekcie zostałem CAŁKOWICIE ZMIECIONY ich fenomenalnym połączeniem brutalności, melodii, techniki i progresywności... postaram się więcej o nich napisać bo bliższym zapoznaniu się z ich twórczością.

Bardzo długo miałem zamiar zacząć od najnowszego albumu zespołu Eluveitie, noszącego tytuł "Helvetios", ale tutaj uprzedziła mnie koleżanka: http://monika-pyzio.blog.onet.pl/2,ID460460028,index.html. Praktycznie zgadzam się z Jej recenzją, pragnę jedynie polecić dogłębne zapoznanie się z przebiegiem wojen galijskich: http://pl.wikipedia.org/wiki/Wojny_galijskie, przed posłuchaniem tej płyty, by być w stanie poczuć pewną emocjonalną więź z opisywanymi przez Szwajcarów wydarzeniami. Zapewniam - jeśli o mnie chodzi nie wyobrażam sobie słuchania tej płyty ignorując całkowicie jej aspekt historyczny, jest ona w końcu Concept Albumem i to zabójczo dobrym!

Do Oktetu ze Szwajcarii jeszcze wrócimy, a tymczasem przejdźmy do konkretów. Właśnie wpadła w moje ręce nowa płyta Nile: "At The Gate Of Sethu" (wpadła w ręce dosłownie, gdyż jeśli o to chodzi jestem fetyszystą i uwielbiam posiadać płyty i napawać się ich wyglądem i zapachem;). Zespół ten, doceniłem niedawno, gdyż potrzebowałem chwili na oswojenie się z ich niesamowicie ciężkim klimatem.Zanim skupię się na ich najnowszym dziele pragnę przedstawić twórczość tego zespołu  i jej rozwój od kilku ostatnich płyt.

Po przesłuchaniu ich 3 ostatnich płyt (odpowiednio "Annihilation of The Wicked", "Ityphallic" i "Those Whom The Gods Detest" (Nie zagłębiałem siew ich wcześniejszą twórczość, jednak po przesłuchaniu paru kawałków coś mnie w niej odrzuciło),dość jasno wyłania się ich styl, który jest hybrydą chwytliwych egipskich melodii, połączonych ze zgniłymi, zdeprawowanymi wersjami tych ze melodii w gitarach przestrojonych do "A"... To co tam usłyszycie opisałbym słowem które niezwykle często pada w ich utworach... Abhorred. Ważnym elementem jest połączenie przerażająco niskiego wokalu Karla Sandersa, przypominającego gnijącą mumie wypluwająca z siebie nieopisywalne paskudztwa, z nieco wyższym (podkreślam "nieco) wokalem Dallasa. Co do muzyki...polecam zapoznać się z lekcjami udzielanymi przez tych panów na ytb, gdzie prezentują oni swoje gitary specjalnie przystosowane do grania takiej muzyki...niesamoiwcie wysokie i długie vibrato w połączniu z czymś na kształt nieprawdopodobnie wolnego break downu. Słuchając tych płyt człowiekowi faktycznie wydaje się że jest gnijącym, pożeranym przez wszelkie robactwo ścierwem leżącym u bram jakiejś krypty tak mrocznej, że nie jesteśmy sobie tego nawet w stanie wyobrazić (póki nie posłuchamy Nile);). Co mnie osobiście tknęło w tym zespole jest fakt, że do każdej piosenki zamieszczają oni dokładny komentarz czym została ona zainspirowana, co szczególnie przemawia do mojego zakochanego w mitologii umysłu.

Mówiąc o Nile warto też wspomnieć o ich zamiłowaniu do chwytliwych tytułów typu: "Papyrus Containing The Spell to Preserve It's Possessor Against Attacks Of He Who Is In The Water", czy " Chapter Of Obeisance Before Giving Breath To The Inert One In The Presence Of The Crescent Shaped Horns". ;)

Ale wracając do ich najnowszej płyty, słychać na niej, co z resztą sam zespół przyznaje, nieco więcej "starego Nile" (udało mi sie poznać ich starszą twórczość na tyle by to stwierdzić). Stanowczo negatywną, jak dla mnie, tego oznaką jest wprowadzenie "wyższych" partii wokalnych Sandersa. Przyznaję, że w chorobliwie niskim bulgotaniu jest dużo lepszy. Z tego powodu niektóre mające potencjał kawałki (a przede wszystkim "Tribunal Of The Dead") straciły na brutalności. Generalnie na płycie, w przeciwieństwie do poprzedniczek, dominują szybsze utwory, kosztem tych ciężkich, a właśnie one nadawały muzyce zespołu ten oryginalny i charakterystyczny klimat. Tradycyjnie na płycie zawarty jest instrumental (w tym wypadku Ethno-Musicological Canibalisms") który przypomina nieco twórczość solową Sandersa (coś w stylu egipskiego ambientu, mi to nie podchodzi ale oczywiście zachęcam do posłuchania). Pierwsze 4 utwory to solidne i szybkie kawałki niepozbawione morderczych solówek i zmian tempa (ale za mało zwolnień w porównaniu z poprzedniczkami, jak już wspominałem). Króciutki utwór "Slaves Of Xul", przypomina, z resztą zgodnie z zamieszczonym jak zwykle w textbooku komentarzem,  "Małą, demoniczną wersję Jona Vesano siędzącego w Twojej lodówce, groźnie pośpiewujacego, poganiającego biczem swych niewolników, z głębi Twojej lodówki, by mógł znaleźć swoją pozostawioną tam kanapkę z kurczakiem".

 Na uwagę zasługuje kawałek tytułowy: "The Gods who Light up the Sky At the Gate of Sethu", który jak większość tytułowych utworów Nile, wprost emanuje epickością. Jest to na prawdę solidna pozycja. Niemniej jednak, przez prawie 40 minut czekałem na taki 100% Nile'owski kawałek...i moje modły do Wielkiego Re zostały wysłuchane! ostatni utwór, "The Chaining of the Iniquitous" całkowicie zrekompensował moje oczekiwanie! Dostajemy wraz z nim pełen mrocznych melodii i zabójczych zwolnień tempa utwór spadający na nas niczym ogromny Sarkofag, przytłaczając nas swym ciężarem!. Podsumowując płyta jest na prawdę warta posłuchania, pełna niszczących, karkołomnych solówek, przepełniona brutalnością i brzmieniem orientalnych instrumentów, szczególnie warta polecenia oczywiście fanom Nile, choć mimo wszystko uważam ją za gorszą od poprzedniczki.

Poniżej zamieszczam tracklist i parę linków pozwalających na zapoznanie się z twórczością zespołu.
 

At the Gate of Sethu
1. Enduring the Eternal Molestation of Flame
2. The Fiends Who Come to Steal the Magick of the Deceased
3. The Inevitable Degradation of Flesh
4. When My Wrath is Done
5. Slaves of Xul
6. The Gods Who Light Up the Sky at the Gate of Sethu
7. Natural Liberation of Fear Through the Ritual Deception of Death
8. Ethno-Musicological Cannibalisms
9. Tribunal of the Dead
10. Supreme Humanism of Megalomania
11. The Chaining of the Iniquitous
Bonus:
12. Enduring the Eternal Molestation of Flame (Instrumental)
13. The Inevitable Degradation of Flesh (Instrumental)

PS: co do dwóch instrumentalnych bonusowych kawałków...to tak moim zdaniem są warte tych dodatkowych iluśtam złotych (płytę kupowałem w Anglii gdzie ta różnica wynosiła 5 funtów)

http://www.youtube.com/watch?v=sr-m9TiUw6Q
http://www.youtube.com/watch?v=a4U8bSe0bV8
teraz z serii tych zabójczo ciężkich:
http://www.youtube.com/watch?v=A5ZYLhCfww4
http://www.youtube.com/watch?v=p2_33fCUSYQ
No i z opisywanej płyty:
http://www.youtube.com/watch?v=ikcj5eEi90c

Dziękuję, ze chciało wam się doczytać do końca, mam nadzieję że się podobało;)
Bardzo proszę o komentowanie!
Pozdrawiam
Samael Devilizer

Before it Begins...

Wszystko co chciałbym powiedzieć o sobie znajduje się w opisie bloga i w zakładce "o mnie", chociaż pragnę nieco sprecyzować rodzaj muzyki jakiego słucham. Odpowiedź na to pytanie nie jest taka prosta, ponieważ częściowo należę do ludzi słuchających wszystkiego. Wiem że część ortodoksyjnych metalowców z pewnością będzie tym oburzona, ale uważam że jeśli coś jest dobre to nie ma powodów by tego nie słuchać...mimo to na moim I podzie znajdziecie prawie jedynie metal...
Jestem osobą,  mającą absolutną manię przyporządkowania artysty do pewnego stylu (chociaż są oczywiście granice), więc dużą część moich recenzji będę temu poświęcał. Zabrzmi to pewnie tak jakbym miał się obrazić na jakiś zespół bo "przestali grać100% death metal, a zaczęli tylko 95%"...spokojnie tak źle nie jest;) Wracając do mojego gustu muzycznego wszystkich odsyłam do mojego konta na last fm: http://www.lastfm.pl/user/samael456Devili

Nie boję się godzić słuchania Deathcore'u z Death Metalem, czy Folku i Metalcore'u, więc proszę powstrzymajcie się od uwag typu "deathcore ssie bo jest deathcorem a nie death metalem i to już go absolutnie wyklucza"

To chyba tyle na początek...częstotliwość postów będzie zależeć od tego jak skrupulatnie rodzice będą gonić mnie do nauki, ale postaram się publikować coś przynajmniej raz na tydzień;)

PS: Wszystkim zainteresowanym "sztuką" polecam odwiedzić stronę projektanta okładek Para Olofssona: http://www.parolofsson.se  którego uważam za najlepszego autora tego rodzaju, którego okłądki zawierają w sobie wszystko co dzisiejszy nowoczesny i brutalny metal (a wspomniany pan skupia się na Deathcorze i brutalnym i progresywnym Death Metalu, tak więc stosunkowo nowych tworach) powinien sobą prezentować.

Pozdrawiam
Samael Devilizer